pfronlogonew fio ASOS anmar-logo celestynow Facebook-Logo-60x60
Nasza Szata


kursy

    

Rejs na Morzu Egejskim

Ahoj, pragniemy podzielić się wrażeniami z morskiego rejsu żeglarzy niepełnosprawnych. Organizatorem wyprawy był Polski Związek Żeglarzy Niepełnosprawnych. Dofinansowanie ze środków PFRON. Chętnych do rejsu z całego kraju było wielu, ale miejsc było tylko 30. Więc selekcja była ostra. Uczestnik ponosił tylko koszt przelotu, dojazdu na lotnisko i "kieszonkowe".
Z naszej Regionalnej Sekcji Mazowieckiej zakwalifikował się autor tej relacji, którego uczestnictwo w rejsie możliwe było dzięki pomocy finansowej Pana Starosty Otwockiego, za które pragnę serdecznie podziękować. W tym miejscu chcieliśmy podkreślić, że w ciągu mijającego całego sezonu żeglarskiego 2007, byliśmy wspierami w naszych działaniach przez Pana Starostę i pracowników Wydziału Promocji. Dzięki takim ludziom możemy realizować naszą pasję żeglarską. DZIĘKUJEMY. To nie był rejs turystyczny, lecz kontynuacja, kolejny etap programu szkoleniowego, który ma się zakończyć egzaminem ma stopień sternika jachtowego. Celem tego programu jest wyszkolenie własnej kadry instruktorów wśród żeglarzy niepełnosprawnych. Wszyscy kapitanowie i załoganci to osoby niepełnosprawnie, są też koledzy na wózkach.
 
20.10.2007
Zbiórka na lotnisku "Etiuda" w Warszawie, start 16:30, emocje od początku po 2,5 godz. lotu, dolatujemy w nocy, w budującej się burzy w rejonie lotniska, schodząc do lądowania widzimy błyskawice, światła miasta i wspaniale oświetlony Akropol. Udane lądowanie wywołuje burze oklasków na pokładzie. Po sprawnej odprawie, wsiadamy do oczekującego na nas autokaru. Jedziemy do portu Kalamaki, gdzie czekają na nas 3 jachty klasy BAWARIA 47 - 12,60 dł. i 100m2 żagla. Czekają ale jak je znaleźć? W porcie cumuje ok. 1500 jachtów, las masztów. Zaczyna padać ciepły deszcz, wyciągamy sztormiaki, wyglądamy jak prawdziwe "wilki morskie". Ale Posejdon czuwa nad nami i przysyła nam z pomocą anioła, pojawia się grecki żeglarz Angelo. Mówiąc w języku "murzyńsko-grecko-ręcznym" ustalamy szczególy. Okazuje się, że 2 jachty zacumowane są na kei na której stoimy, dosłownie 20m od nas. Trzeci jacht "ciut" dalej ale nasz anioł zawozi nas samochodem. Wchodzimy na pokład s/y THETIS, który przez 5 dni będzie naszym domem. Minęłą północ kapitan przydziela koje, jemy cokolwiek i zasypiamy.
 
Rejsu dzień 1
Pobudka, układanie bagażu w jaskółkach, podział na wachty, spieszymy się zrozumiałe za falochronem szumi morze. Przyjeżdża Angelo, przekazanie jachtu, instrukcja gdzie co jest i jak działa. Tankujemy 500 litrów słodkiej wody, o 11:00 oddajemy cumy, kursem pilotowym mijamy główki, jesteśmy na morzu. Port maleje za rufą. Na dziobie 2 załogantów, reszta w kokpicie, jesteśmy skupieni. Podobno zawsze tak bywa za pierwszym razem. Padają komendy – Genue staw, - Grota staw, - maszyna stop. Nad nami 100 m2 żagla, robi wrażenie. Sterujemy po kolei, każdy z nas staje za kołem sterowym. Kapitan poleca sterować wg. wskazań kompasu nie na punkt więc jacht czasami spada z kursu, co momentalnie jest zauważone i następuje kontra. Wykonujemy zwroty przez sztag, od bajdewindu lewego halsu do bajdewindu prawego halsu. O dziwo nikt nie zapada na morska chorobę. O 17-tej Genua-precz, grot-precz, mała naprzód, i na katarynie wracamy do portu. Cumowanie rufą do kei, wyłożone odbijacze. Dziób na morfinie, cumy rufowe na biegowo, trap na keję. Klar portowy. Tak stoimy. Wachta kambuzowi bierze się za gary. Reszta szkoleniówka. Po obiedzie pogoda się zmienia. Meteo zapowiada "atrakcje". Rodzi się "jugo" wiatr który przynosi sztorm. Pada ciepły deszcz. Wieczorem jugo ma siłę 8B i rośnie. Kapitan sprawdził wszystko czy zrobione tak jak mówił i poszedł spać. Ale jak tu spać kiedy grają wanty, trzeszczą zgniatane rozkołysanymi burtami odbijacze, widać uczesane na jeża palmy na nabrzeżu i porwane flagi na wysokich masztach. Sąsiadom wytrzepało foka. Dźwięki się zmieniają świst wiatru na wantach zagłusza takie buuuuuuuuuuu, to zaczęła grać likszpara. Wiatromierz wskazuje 11B Czekamy co przyniesie noc. Latarnie na falochronie oświetlają kaskady strzelanej w górę wody, która przelewa się przez chroniący port falochron. Jugo rządzi w porcie. Jednak oswajamy się z otaczającym nas żywiołem i wychodzi zmęczenie. Postanawiam poleżeć na koi. W bulaju nad głową widzę przesuwające się gwiazdy w lewo, w prawo i lewo i prawo i w górę i w dół i... i obudziłem się rano.
 
Rejsu dzień 2
Minęła pierwsza sztormowa noc, wprawdzie "portowa" ale jednak. Śniadanie i oczekiwanie jugo osłabł ale tylko do 9B, nie ma mowy o wyjściu na morze. Oględziny stanu jachtu po nocy. Nasz klar portowy i zacumowanie bez zastrzeżeń. Bujamy się na długość trapu od kei. Sąsiadom wycisnęło odbijacz rufowy i jacht puknął rufą w keję. Ok. 10:00 jak zjawa w kanale pojawia się grecki jacht, który musi gdzieś zacumować. Wiatr wciska go miedzy nasze jednostki. Pomagamy, cumuje do naszych knag dziobowych dziobowych otulony odbijaczami. Jugo powoli ale jednak słabnie, ale jednak cały dzień zostajemy w porcie. Zajęcia z nawigacji. Uczymy się poruszać po jachcie. Generalna zasadza – zejściówka zawsze ma być wolna - nie wolno w niej stać. Część załogi spaceruje po porcie. Dużo wałęsających się psów.
 
Rejsu dzień 3
Pogoda ok. planowany przelot na wyspę Algida. Nasza "armada" żegluje w zasięgu w wzroku kursem 240. Ciągłe zmiany przy sterze i w nawigacyjnej. Poznajemy tajniki GPS, pozycji zliczonej /prawda że brzmi tajemniczo?/ i pracujemy na radio. Ciepło słonecznie. Łapiemy grecką opaleniznę. Koleżance żeglarce "udało" się opalić w greckie motywy. Halsujemy przy wietrze 4B. O 15:30 mijamy główki portu. Cumowanie rufą, Klar portowy. Podłączamy zasilanie 220V, tankujemy słodką wodę. Załogi wychodzą na zwiedzanie miasta. Jedni "szaleją" po sklepach, inni odwiedzają starożytne miejsce kultu. Ja idę na ryby. Grecy łapią z ręki na ciasto z chleba "pszomi". Zamiast uniwersalnego na naszych wodach białego robaka, czyli "madziora" - krewetka. Głęboka analiza "kieszonkowego" i pękam.
Po kolacji z własnym sprzętem wychodzę na czerwona główkę falochronu. Świetlik sygnalizuje branie co chwila, ale branie czy fala. Kilkanaście pustych zacięć i wreszcie upragniony, drżący ciężar. Jest śliczna w żółte podłużne paski. Wymiar "zegarkowy" no i pierwsza z morza. Nie wiem czy jej się podobało, ale z lekka na siłę dostała buzi i wróciła do wody. Druga zerwała się z haczyka. Wracam. Część załogi. W kokpicie Prezes snuje "morskie opowieści". Wygrał śpiwór.
 
Rejsu dzień 4
Oddajemy cumy. "Kataryna" - małą naprzód, mijamy główki. Kurs 180, kierunek wyspa Poros. Genuę staw - Grota staw - maszyna stop. Biel żagli nad nami, kolor morza i nieba sprawiają, że zaczynamy śpiewać. Halsy są długie, witr 4-5 B, kolejni sternicy przy kole. Nauka sterowania na podstawie kompasu, bez patrzenia przed siebie. Wychodziło różnie. "Na kozę, na drzewo ale i na kompas też. Pomagał głos kapitana "odpadnij, ostrzyj" O 16:00 "mała-naprzód-żagle przecz" wchodzimy do portu. Cumujemy prawa burtą. Ja obsługuję cumę rufową, jesteśmy obserwowani. Jest trochę ciasno, ale kapitan dochodzi bez problemu z klasą. Jestem na kei przy polerze, odbieram rzuconą cumę, nie ma zawiązanej pętli. Zawsze było na biegowo teraz nie. Wszyscy patrzą mi na ręce. Wiem co mam zawiązać /ratowniczy przed sobą/ i wiązałem wiele razy na jeziorach. Tylko na cienkiej linie, ta jest gruba i nie układa się, kilka prób nie udanych. Rufa mi odchodzi od kei. Słyszę "dobre rady" z pokładu. Sytuację ratuje kapitan "dociągnij-obłóż-trzymaj" wychodzi na keję. Wiąże co trzeba. Jemu lina się układa.
Podłączmy zasilanie portowe. Jesteśmy zaproszeni na "szantowanie". Księżyc w ostatniej kwadrze ma "halo" Rzadkie zjawisko zwiastujące zmianę pogody. Piękny, spokojny portowy wieczór. Zwiedzamy okoliczne portowe uliczki.
 
Rejsu dzień 5
Silnik start. Kotwica pion –kotwicę rwij, kurs pilotowy, wychodzimy kierunek Hydra. Około południa cumujemy przy małej wysepce, pływamy wokół jachtów. Słona woda trochę szczypie w oczy, ale nic strasznego. Pływa się lekko, woda bardziej "unosi" niż w jeziorze, rzece. Tylko doktor popłynął na wyspę. Przepłynąłem pół dystansu i zawróciłem pomimo wyporu słonej wody, ciężko się płynie w obuwiu /przy brzegu kolczatki/. Po paru godzinach żeglowania dobijamy do cichej zatoczki już na wyspie Hydra. Ponowna kąpiel w morzu i tym razem i ja "zdobywam" brzeg. Na kamienisty brzegu po ostatnim sztormie "różniste różności". Przewidująca załoga z sąsiedniego jachtu zabrała sprzęt i teraz nurkują w poszukiwaniu muszli. Mają efekty. Muszle są śliczne. Na brzegu widać efekt pracy fal nie tylko kamienie, ale i "współczesne" materiały /szkło, cegła/ są zaokrąglone. Jachty obracają się na kotwicach, pora wracać. Jednak można przyzwyczaić się do pływania w butach. Obowiązkowy prysznic ze słodkiej wody na rufie, żeby spłukać sól. Po godzinie mijamy główki portu i cumujemy do nadbrzeża. Tak stoimy. Zasilanie portowe, tankowanie słodkiej wody. Przyzwyczailiśmy się do tego "rytuału". Port malutki, przepiękny, osłonięty z trzech stron zabudowanymi zboczami. Nad portem góruje wzgórze z pomnikiem i wystającymi z murów działami. Na nadbrzeżu dużo kotów, w restauracjach duże telebimy. Wieczorem widzimy procesję duchownych z tutejszego klasztoru. Usmażyliśmy złowione ryby. Kapitan się "oblizywał".
Załogantka z naszego jachtu spotkała Asię z Gdańska, pracuje na Hydrze, udzieliła nam cennych wskazówek. Chodząc codziennie do pracy ze wzgórza patrzyła na morze. Widok 3 jachtów pod polską banderą sprawił że cytuję "serce drżało i łzy płynęły same", zeszła do portu i znalazła nas. Wracając z pracy również nas odwiedziła, opowiadała, cieszyła się ze spotkania, my też.
 
Rejsu dzień 6
A właściwie noc. O godz. 4:00 mijamy główki portu. Cała załoga w kokpicie podziwia magię morskiej nocy. Na trawersie lewej burty światłą Peloponez, na prawej otwarte morze, za rufą kilwater lśniący srebrną poświatą Księżyca. Światła nawigacyjne na maszcie tajemniczo oświetlają wypełnione 100m2 żagli. To rejs szkoleniowy więc, Kapitan objaśnia tajniki "choinek" /świateł pozycyjnych innych jednostek/. Nadchodzi świt. Odbieram kolejną lekcję pokory wobec sił Natury i jej piękna. Linia horyzontu podświetlona na całej długości delikatnym różem. Potem Słońce "wstaje" z wody, ma kolor intensywnej czerwieni. Wznosi się i zmienia kolor na coraz jaśniejszy. Gdy jest nad horyzontem, blask nie pozwala patrzeć. Dziękuję, że mogłem to przeżyć.
Wracamy kierunek port wyjścia Kalamaki. Moja kolej za koło sterowe. Teraz ja prowadzę jacht. Wieje 6 B. Jacht idzie w przechyle. Lecą kubki ze stołu. Śpiewam, a raczej drę się na całe gardło "pierwszy raz przy pełnym takielunku..." i robię to, 100 m2 żagli daje prędkość i wibracje płetwy sterowej, które czuje na kole. Nie wiem jak to przekazać, jak się czuję. Słowa są zbyt ubogie. Radzę przeżyć. Cały czas słonecznie. Kierunek port Kalamaki. Długie "równe" halsy. O 18:00 dopływamy. Ostatnia noc na jachcie.
 
Rejsu dzień 7
Rano zdawanie jachtu. Nasz "anioł" Angelo bez uwag odebrał od kapitana s/y THETIS. Przyjechał autobus jedziemy zwiedzać Ateny. Nie pożegnałem się z jachtem wysłany w "misji specjalnej" więc może jest to znak, że znowu popłynę na jego pokładzie. Moja misja zakończyła się powodzeniem, i proporczyk mariny Kalmaki, wisi w sali szkoleniowej w porcie.
Zwiedzaliśmy Akropol... - "mówią wieki". Wchodziłem na Areopag kamiennymi schodami wytartymi stopami. Budowle stoją w sieci rusztowań. W mieście widać wydane przed olimpiadą pieniądze. Ale jadąc autobusem można zauważyć też skupiska małych domków o płaskich dachach i ścianach z okrągłych kamieni. Jedziemy na lotnisko, trochę zamieszania i niepokoju przed odprawą. Zanosiło się, iż jeden z naszych załogantów, nie z własnej woli, będzie musiał pozostać w Grecji. Ale nasz "anioł" o imieniu Angelo sprawił, że szczęśliwie i w komplecie lądujemy o 23:00 w Warszawie. Samolot prowadziła kobieta, więc lądowanie było delikatne i nagrodzone tradycyjnymi oklaskami. Wracamy do swoich "portów".

Parę rad jeśli można:
- uważać na wałęsające się psy, mogą pogryźć
-nie głaskać kotów
-pamiątki kupować pod Akropolem – najtaniej
-pilnować dokumentów

ahoj
żeglarz Bogdan Wiśniewski
załogant na s/y THETIS