Relacja z rejsu stażowo-szkoleniowego na stopień sternika jachtowego na Bałtyku
Jacht s/y Beki 12.04.2008 - 26.04.2008
Serdeczne podziękowanie dla Starosty Powiatu Otwockiego za finansowe wsparcie kwotą 500 zł naszego rejsu.
Wyjeżdżam - żeglarz z Otwocka 11-go wieczorem i dzięki uprzejmości kolegi żeglarza Zdzisława, który zawozi mnie na dworzec PKS w Warszawie, nie dźwigam 20kg worka. W autobusie relacji Warszawa-Szczecin spędzam noc.Ok 7:00 docieram do mariny Pałac Młodzieży na Dąbiu. Tu jeszcze trwa zimowy letarg, morskie jachty odpoczywają na stojakach. Teraz wyciągnięte z wody prezentują swoje kształty, przesłonięte plandekami. Na wodzie tylko 2 jednostki. Na której popłynę?. Stawiam na dalszą. Wchodzę na keję, a jednak bliższa, o nazwie s/y Beki. Jest to slup Becker 27, o dł 8.20m. Wydaje się niewielki, a Bałtyk... Przez bulaj widzę "czerwone słoneczko" grzejnika. Pukam w pokład i po chwili w zejściówce pojawia się Sławek kapitan Beki, wchodzę na pokład. Jako pierwszy załogant jestem na burcie, pozostali mają dojechać do 12:00. Wybieram koję w mesie na prawej burcie i ształuję swój bagaż w bakistach i jaskółkach. Niedługo pojawiają się pozostali załoganci. Rafał z Warszawy, Mirek z Poznania, Jurek z Wrocławia. Wszyscy opływani tylko Jurek pierwszy raz na morzu. Jedziemy na obiad i kupić zapasy jedzenia na rejs. Sławek z Jurkiem jadą po silnik. My pod okiem bosmana poprawiamy źle założone wanty. I na "biegowo" składa się maszt. Wpadł do wody. Po wyjęciu z wody złożyliśmy maszt na kei. Sławek miał trochę dziwną minę jak zobaczył swój jacht bez masztu. Uznaliśmy to za element szkolenia, wszak bosman mówił "jak wanty odpięte, zero ruchów na jachcie" ale zabrakło mu śrubokręta i zszedł do kabiny. Jeszcze trochę robót bosmańskich i zapada wieczór. Szybka kolacja i idę spać, noc w autobusie sprawia że zaraz zasypiam.
Dziś mam kambuz robię śniadanie. Płyniemy pod suwnicę i stawiamy "wysuszony" maszt. Jurek wychodzi wysoko na suwnicę i asekuruje maszt od góry. Maszt wraca na Beki, Montujemy pantograf i silnik - Mirek pokazuje swoje umiejętniości techniczne. Po obiedzie na który serwuje moje popisowe danie obiadowe w morzu "kasza gryczana ze śpiwora", wychodzimy i trenujemy manewrówkę na silniku. Trudno się przestawić, prowadzący jacht tylko wydaje komendy, pracuje załoga. Zmieniamy się na "komendzie". Pod wieczór Beki w całości cumuje przy kei. Po kolacji "morskie opowieści"
Płyniemy pod suwnicę i stawiamy "wysuszony" maszt. Jurek wychodzi wysoko i asekuruje maszt od góry. Maszt wraca na Beki. Taklowanie i wychodzimy na manewry pod żaglami. Przyleciała "mazurska czapla" na zwiady, siedzi na kei i spogląda jak sie sprawujemy. Jurek pokazuje amerykańską pływającą lornetkę. Kawał porządnego sprzętu. Ale czy naprawdę pływa. Jurek, nie wiem czy z ochotą, ale zezwala na test. Patrzymy ze zdziwieniem, że naprawdę ciężka lornetka nie tonie, unosi sie na wodzie, wot tiechnika. Niestety kij na dwa końce. Po wyjęciu z wodu okazało się, że w środku soczewki zalane wodą. Fakt było napisane, że pływa i pływała. Napisu, że "nie nasiąka" nie było i to też fakt.
Pada od rana, wychodzimy kurs Trzebież. Halsówka i kolejny niespodziewany "trening" siedzimy na mieliżnie. Wykonujemy zejście z "mielochy" przy pomocy kotwicy. W książkach wydaje się prosty manewr w "realu" nie tak łatwo. Ok. 18:00 cumujemy w "kultowej" Trzebieży. Czapki z głów. Przy kejach zacumowana na "zimowo" historia żeglarstwa polskiego. ŚMIAŁY, GŁOWACKI. BOLIŃSKI, JURAND - na którym płynął Mirek i PIANA na której płynął Rafał. Rośnie nadzieja, może kiedyś i ja... Po kolacji w barze "Sailor" wykład z nawigacji. Długi wykład.
Kurs Eukeminde, parę godzin halsówki. Jestem w kabinie. Mirek steruje. Jego okrzyk brzmi grożnie "wanta poszła" i wyrywa wszystkich na pokład. Kolejny "trening" jak sobie z tym poradzić na morzu z tym fantem. Sławek z Jurkiem robią wszystko co potrzeba. O sile wiatru stanie morza i naszych emocja nie sposób pisać. Trzeba samemu. Port schronienia Świnoujście. Cumujemy. Marina - porządne łazienki. Po drugiej stronie kanału widzę port wojenny i "swoje" miejsca z wojska. Jak dawniej kursują promy "Fafiki" tylko zmieniły kolor z niebieskich na żółte, no i promów nie było. A jak ktoś "pragnął" do Szwecji to tylko kajakiem. Parę osób podobno zrobiło to skutecznie.
Obok nas w basenie cumuje Fazis regatowy jacht z Chicago dł. ok. 25m na 2 masztach po 6 salingów, kabestany jak "wiadra", 2 zejściówki, 2 koła sterowe. Jak płynie 7 załogantów stale na pokładzie. Planują na Kanary.
Na morzu Jurek "całuje" kompas jako że 1 raz. Zwrot przez rufę "łatwiej" zrobić niż przez sztag. Bo fale odrzucają dziób i trudniej jest przejść linę wiatru. Znowu mam kambuz i znowu kasza ale chyba smakuje bo nikt nie narzeka. Nawleczenie igły przy 12V oświetleniu w mesie i przechyłach daje dużą radość, a przyszyty wieszak do sztormiaka umożliwia jego wysuszenie. Ludzie próbujcie tej radości - warto. Prognoza z Nawtexu nieciekawa. Spotykamy DUCH MORZA i KARFI. A w tawernie "U muzyka" w Świnoujściu (czytaj "Świnkowie") trafiamy na Jurka Porębskiego z Haliną. Grał na gitarze i śpiewał. "Keję" też Grał, śpiewał i opowiadał. Cały czas delikatnie się uśmiechał, czasami przymykał oczy. Zazdrościłem mu, on wiedział o czym śpiewał, bo to przeżył. U nas teoria przeplata sie z praktyką. Na północnym podejściu do Trzebieży łapiemy "mielochę", i wiatr wpycha nas głębiej, tym razem "trenujemy" zejście z mielizny przy pomocy jednostki SAR. Acha, jeśli chodzi o siłę wiejącego wiatru, to zawsze zawyżamy przy ocenie. Sprawdzamy wiatromierzem zawsze jest 2-3 więcej niż naprawdę. Zbliża się koniec rejsu i finał w postaci egzaminu. Przyjeżdża komisja sami kapitanowie. "Wilki morskie" szpakowate włosy i brody ze srebrna nitką. Palą fajki z aromatycznym tytoniem. Nerwowy czas szybko mija i już wszystko wiadomo.
Pozdrowienia dla całej załogi s/yBeki.
ahoj
sternik jachtowy
Bogdan Wiśniewski