pfronlogonew fio ASOS  Facebook-Logo-60x60
Nasza Szata


LapisEvents baner www

    

Jesienny rejs klubowy

Relacja z rejsu żeglarskiego Giżycko – Węgorzewo zorganizowanego przez Regionalną Sekcję Mazowiecką Polskiego Związku Żeglarzy Niepełnosprawnych w Otwocku, który odbył się w dniach 2-6.X.2009r.
 
Jest czwartek 1.X.2009r, godziny popołudniowe. Dojeżdżamy do Giżycka. Pięć osób w naszym małym samochodzie, w tym trzy niepełnosprawne i bagaże, jest ciasno, mży deszcz, ale humory dopisują – przecież jutro wyruszamy w kilkudniowy rejs po pięknych jeziorach mazurskich. Stanica żeglarska Giżycko-Wilkasy, tutaj czeka na nas wyczarterowana łódka i nasz kapitan Bogdan Wiśniewski, organizator wyprawy z ramienia Regionalnej Sekcji Mazowieckiej Polskiego Związku Żeglarzy Niepełnosprawnych w Otwocku – doświadczony żeglarz i wspaniały człowiek, który potrafi zarazić innych swoją żeglarską pasją. Krótkie powitanie. Śnieżnobiały, ośmioosobowy jacht stoi przycumowany przy kei. Wchodzimy na pokład. Jest nas 6 osób: Bogdan – sternik, Roman i Zdzisiek – mają patenty żeglarzy, Tereska – też już trochę żeglowała, Ela i ja – Bożena płyniemy pierwszy raz jako wolontariuszki. Wkrótce dołącza do nas Jola, jest również wolontariuszką ale też doświadczoną żeglarką i dobrze zna te wody. Załoga w komplecie. W kabinie jest ciasno, ale ciepło i przytulnie. Bogdan rozkłada na stole mapę i przedstawia plan naszej wodnej wyprawy. Rejs został zorganizowany przez Regionalną Sekcję Mazowiecką Polskiego Związku Żeglarzy Niepełnosprawnych w Otwocku, a jego trasa Giżycko – Węgorzewo prowadzi przez północną część Krainy Wielkich Jezior Mazurskich. Część załogi zna się dobrze, pływali już razem, ja znam tylko dwie osoby. Rozmawiamy, poznajemy się. Jeszcze zakupy prowiantu na drogę, kolacja, sprzątanie i kładziemy się spać – jutro rano wypływamy.
Piątkowy poranek 2.X jest pochmurny i chłodny. Budzę się wyspana i wypoczęta (jeszcze nigdzie nie spało mi się tak dobrze jak tu na Mazurach, na ledwie wyczuwalnie kołyszącej się na wodzie łódce). Szybko zeskakuję z wąskiej koi, trzeba się umyć (w budynku stanicy) i przygotować śniadanie (wachta kambuzowa). Ela pomaga Romkowi w wyprawie do łazienki a Bogdan robi ostatni przegląd łódki. Wszystko w porządku, jesteśmy gotowi! Mamy na sobie ubrania ciepłe, wygodne, chroniące przed deszczem i wiatrem. Bogdan wyciąga ze swojego żeglarskiego worka i daje Eli zapasowe nie przemakające spodnie, dżinsy nie są stosowne na taką pogodę – zaczyna mżyć. Kamizelki ratunkowe przygotowane. Załoga do kokpitu! Regulacja pasków, krótkie szkolenie jak zakładać kamizelkę i słowa Bogdana powtarzane wielokrotnie – "bezpieczeństwo przede wszystkim, jedna ręka do pracy drugą trzymamy się stałych elementów łódki". Tak jest kapitanie – bezpieczeństwo przede wszystkim! Zbiórka załogi na kei, wciągnięcie flagi i proporczyka Związku Żeglarzy Niepełnosprawnych przy wtórze gwizdka bosmańskiego. Załoga do kokpitu. Cumy przyjęte, obijacze na pokładzie – jest godz. 8.30, powoli na silniku opuszczamy port w Wilkasach. Wypływamy na jezioro Niegocin - trzecie co do wielkości jezioro Krainy i jedno z największych w Polsce. Kierujemy się w stronę Kanału Niegocińskiego. Bogdan i Jola pokazują nam i opowiadają, co ciekawego mijamy po drodze. Po prawej stronie w oddali wejście do Kanału Giżyckiego przecinającego zachodnią część miasta i łączącego jezioro Niegocin z jeziorem Kisajno, nad kanałem w odległości około 200m od wylotu na jezioro Niegocin znajduje się most obrotowy. Stanowi on jedyną tego typu ciekawostkę techniczną w całym systemie żeglugowym. Most ten, ważący ponad 100 ton, za pomocą odpowiednich przełożeń może być obracany ręcznie przez jednego operatora – trwa to 5 min. Ruchome przęsło mostu o dł. 20m i szer. 8m ma oryginalny sposób zwodzenia w bok, a nie do góry. Deszcz przestaje padać, wieje lekki wiatr w porywach silniejszy. Stawiamy żagle. Siedzę przy lewym szocie foka (to właściwie genua – czyli większy fok). W głowie porządkuję szybko wszystkie nowe nazwy; olinowanie miękkie: szoty, fały, topenanta; olinowanie stałe: sztag, achtersztag, wanty i jeszcze węzeł knagowy, kabestan itd... Ciągle coś nowego, ciekawego – cały czas się uczę. Wpływamy na Kanał Niegociński. Przed nami most drogowy. Trzeba położyć maszt. Jest fok precz! Jest grot precz! Powtarzamy komendy. Tereska i Jola na pokład. Odpinają bom. Odkładamy go na lewą burtę. Kładziemy maszt. Jest trochę roboty, coś się zacięło przy mocowaniu rolera foka, nie można wyjąć przetyczki. Czy potrzebna będzie pomoc? Bogdan cały czas kontroluje sytuację. Dziewczyny dały radę – maszt położony. Przepływamy kanał na silniku ponieważ przed jego końcem kolejna przeszkoda – jeszcze jeden most drogowy. Wypływamy na jezioro Kisajno. Stawiamy maszt i żagle. Podczas naszej wyprawy będziemy musieli jeszcze wielokrotnie kłaść i stawiać maszt. Po prawej stronie w oddali widać długi szereg przycumowanych białych łódek. Zobacz! wołają do mnie Zdzisiek, Roman i Tereska – tam jest Almatur. Wiem, jak lubią to miejsce tak przyjazne dla niepełnosprawnych żeglarzy. Tam uczyli się żeglować, zdobywali swoje patenty żeglarskie, a teraz jeżdżą tam aby startować w regatach. Płyniemy dalej. Trzymam szota (nie przez kabestan) i czuję w mięśniach rąk lekkie pulsowanie wiatru na foku – to niezapomniane uczucie. Z lewej strony mijamy liczne wyspy w tym: Duży Ostrów, Sosnowy Ostrów, Górny Ostrów, Kiermuzę itd a dalej z prawej na brzegu jeziora wieś Pierkunowo, w pobliżu której znajduje się rezerwat torfowiskowy o tej samej nazwie. Płyniemy na północ w kierunku jeziora Dargin. Przed nami cel dzisiejszego etapu wyprawy – Sztynort. Z prawej mijamy Półwysep Królewski Róg, z lewej Fuledzki Róg wrzynający się pomiędzy jeziora: Kisajno, Dargin, Łabap i Dobskie. Na półwyspie tym znajduje się rezerwat głazów polodowcowych "Fuledzki Róg". Wpływamy do portu w Sztynorcie – to największy port na szlaku Wielkich Jezior Mazurskich. Przybijamy do kei, cumy oddane. W porcie mnóstwo jachtów przygotowanych do zimowania, przed zmrokiem przypływają jeszcze tylko dwa. Na nadbrzeżu portowym wszystko pozamykane: sklepy, bary. Sezon żeglarski skończył się we wrześniu, tylko nieliczni jeszcze pływają, ale po sezonie jest taniej. W Sztynorcie nad niewielkim jeziorem Sztynorckim znajduje się duży XVII wieczny, barokowy pałac pruskiego rodu Lehndorff i rozległy park z ponad 100 letnimi dębami (w XVIII wieku częstym gościem był tam biskup Ignacy Krasicki). To był pracowity dzień, pełen wrażeń więc zjadamy obiadokolację i idziemy wcześniej spać.
W sobotę 3.X rano opuszczamy Sztynort i wyruszamy do Węgorzewa. Wypływamy na jezioro Dargin. Jest pochmurno i wieje ostry, silny wiatr. Płyniemy na zrefowanym grocie. Przepływamy pod Mostem Sztynorckim łączącym Sztynort z Harszem. Przed nami ukryte w trzcinie wejście do Kanału Sztynorckiego i nieco na wschód przejście na jezioro Kirsajty. Na wprost cypla znajdującego się między tymi dwoma miejscami, tuż pod powierzchnią wody znajdują się niebezpieczne dla żeglugi Głazy Sztynorckie. Są oznakowane przy pomocy 4 znaków kardynalnych (to tyczki z umieszczonymi na szczycie znakami). Musimy bardzo uważać, aby przepłynąć to miejsce bezpiecznie. Płyniemy dalej przez niewielkie jezioro Kirsajty, zmierzamy w kierunku cieśniny między półwyspem Kurka a półwyspem Ostry Róg, oddzielającej jezioro Kirsajty i jezioro Mamry (właściwe). Wpływamy na Mamry. Wieje coraz silniejszy wiatr, a mgła pogarsza znacznie widoczność. Staramy się trzymać wyznaczonego bojami bezpiecznego szlaku żeglugowego. Dno jeziora Mamry, podobnie jak jezior Kirsajty i Dargin, jest bardzo zróżnicowane z licznymi wypłyceniami i podwodnymi przeszkodami, które mogą być groźne dla żeglujących. Wszystkie one są oznakowane. Znaki te, o różnych kształtach i kolorach, oznaczają konkretne zagrożenie lub przeszkodę, trzeba ich wypatrywać (co przy złej widoczności nie jest łatwe, nawet przez lornetkę) i wiedzieć co oznaczają. Z lewej strony słabo widoczna we mgle wyspa Upałty największa w Krainie Wielkich Jezior Mazurskich. Końcowy odcinek trasy długości 2,6km prowadzi rzeką Węgorapą i Kanałem Węgorzewskim. Węgorapa wypływa z jeziora Mamry i uchodzi już na terenie Rosji (Obwód Kaliningradzki) do rzeki Pregoły. Tuż przed wejściem do portu w Węgorzewie kolejne ostrzeżenie – trzy linie wysokiego napięcia przecinają trasę naszej żeglugi. Przepłyniemy? Nie, nasz maszt jest za wysoki. Musimy go położyć i po przepłynięciu postawić. Na silniku powoli wpływamy do portu. Węgorzewo, ostatni port na północnym krańcu szlaku Wielkich Jezior Mazurskich, cel naszej podróży – robi wrażenie. W rozwidleniu wejścia do portu okrągły budynek bosmanatu z wieżyczką i balkonem dookoła, w oddali na nadbrzeżu okazałe zabudowania kapitanatu, sklep żeglarski, bar żeglarski a przed nimi na końcu kei mały okrągły budynek również bosmanatu. Wszystkie zabudowania z takiej samej ciemnoczerwonej cegły, jednolite urbanistycznie, ładne architektonicznie, czyste, zadbane no i oczywiście na ich tle pięknie wyeksponowane rzędy białych łódek. Znajdujemy wolne miejsce i cumujemy. Pogoda cały czas się pogarsza. Ochłodziło się, pada deszcz i wieje coraz silniejszy wiatr. Z niepokojem patrzymy w niebo, przecież na jutro zaplanowany jest powrót do portu w Wilkasach. Rozpinamy namiot na bomie, mniej wieje i można wyjść z kabiny nie moknąc. Idę z Elą na rekonesans, w porcie wszystko pozamykane, ale tuż za bramą jest otwarta knajpka. Czy są schody? Przed wejściem tylko jeden wysoki stopień, to dobrze. W środku jest ciepło, przyjemnie i można zjeść niedrogo. Wracamy, zabieramy wszystkich i wyruszamy zjeść gorącą zupę. Rozgrzani i najedzeni wracamy na łódkę. Nie jest jeszcze późno, ale przy pochmurnej pogodzie wcześniej zaczyna się ściemniać. W kabinie jest ogrzewanie, jest sucho i ciepło. Rozmawiamy, śmiejemy się, humory dopisują, czas mija niepostrzeżenie. Bogdan wychodzi i na kei rozmawia z bosmanem. Wraca z poważną miną, prognozy pogody na jutrzejszy dzień nie są optymistyczne. Pora spać.
Niedziela 4.X wita nas chłodem, deszczem i bardzo silnym (nawet tu w porcie) wiatrem. Bogdan już wstał i wyszedł, wkrótce wraca i przynosi złe wieści. Na Bałtyku szaleje sztorm, załamanie pogody obejmuje także północną część kraju, na otwartych akwenach siła wiatru może dochodzić w porywach do 7–8º B (stopni w skali Beauforta). Takie warunki są niebezpieczne nawet dla bardzo doświadczonych żeglarzy, musimy zostać w porcie i poczekać na poprawę pogody. Spędzamy czas razem, rozmawiamy na wiele różnych tematów, uczymy się śpiewać szanty, zaprzyjaźniamy się. Wieczorem żegnamy Jolę, która musi być w poniedziałek w pracy. Wraca autobusem.
Poniedziałek 5.X przed południem nie przynosi poprawy pogody. Musimy czekać. Bogdan wyjmuje laptop i swoją bogatą płytotekę. Są to filmy i zdjęcia z różnych rejsów, a także z imprez integracyjnych organizowanych przez Regionalną Sekcję Mazowiecką Polskiego Związku Żeglarzy Niepełnosprawnych w Otwocku. Oglądamy, wspominamy. Po południu pogoda powoli zaczyna się poprawiać, wiatr nieco przycicha. Nasz kapitan zastanawia się czy nie wypłynąć, bo następnego dnia wiatr ma zmienić kierunek na południowy, a to nie jest dla nas dobry wiatr. Jest już jednak zbyt późno, aby wyruszać w drogę powrotna. Zostajemy na noc.
We wtorek 6.X od rana świeci słońce, niebo jest bezchmurne, wiatr zupełnie ucichł. Diametralna zmiana pogody, i to w ciągu jednej nocy. Problem stanowi tylko wiatr, a właściwie jego brak. Po dwudniowym, przymusowym postoju opuszczamy port w Węgorzewie, który przy bezchmurnej, słonecznej pogodzie jest jeszcze ładniejszy. Kanałem Węgorzewskim i rzeką Węgorapą wypływamy na jezioro Mamry. Wieje bardzo słaby, południowy wiatr. Poruszamy się wolno, próbujemy halsować. Pewne odcinki musimy jednak płynąć na silniku, aby trzymać się bezpiecznego, pozbawionego mielizn szlaku. Za to jakie widoki! Po kilku dniach żeglowania przy pochmurnej, mglistej pogodzie teraz możemy podziwiać w całej rozciągłości piękno tej Krainy, a naprawdę jest co podziwiać. Widoczność jest doskonała – wręcz 100 procentowa. Robi się coraz cieplej. Płyniemy na południe. Mijamy z prawej strony Sztynort, przepływamy jezioro Dargin i wpływamy na jezioro Kisajno. Łódka płynie wolno, bez przechyłów, co daje możliwość oglądania i podziwiania piękna otaczającej przyrody. Nie jest jeszcze zbyt późno. Zaczyna wiać lekki wiatr. Obserwujemy małe fale na jeziorze – tam jest wiatr. Popływamy po Kisajnie. Halsujemy i wpływamy na Łabędzi Szlak, wokół wyspy, na których gniazdują łabędzie i inne ptaki. Jak tu pięknie!!! Przygotować się do zwrotu przez sztag! Płyniemy w drugą stronę, już widać wymalowane na burtach jachtów i nadbrzeżnym hangarze "oczy Almaturu". Popływamy jeszcze. Późnym popołudniem wpływamy do portu w Wilkasach. To jest już koniec naszej wyprawy, rano musimy zdać łódkę. Zjadamy kolację i oglądamy zdjęcia z rejsu, dzielimy się wrażeniami, rozmawiamy, rozmawiamy. Pora spać – to już ostatnia nasza noc na łódce.
Środa 7.X – wstajemy rano. Jest pochmurno, zaczyna mżyć deszcz i wieje wiatr. Mycie, śniadanie i pakujemy nasze bagaże. Pogoda się popsuła, ale wszyscy chcieliby zostać i jeszcze popływać. Wczoraj było tak pięknie, ale nie było wiatru. Bagaże już na kei więc przystępujemy do klarowania łódki. Skończone – wszystko lśni czystością. Ściągamy flagę. Zbiórka na kei. Kapitan dziękuje załodze za wspólny rejs. My też dziękujemy kapitanie! To był wspaniały rejs, tyle wrażeń, będzie co wspominać w długie zimowe wieczory. Teraz z żalem żegnamy Mazury i wyruszamy na Mazowsze.
Na zakończenie mojej relacji chciałabym napisać jeszcze kilka zdań o żeglarstwie i o "bohaterach" tej wyprawy – żeglarzach niepełnosprawnych. Widziałam, jak wspaniale sobie radzą żeglując, jak są sprawni i zdeterminowani, jak chłoną wiedzę żeglarską i doświadczenie, jak mocnymi głosami – przekrzykując szum wiatru – powtarzają komendy, wybierają liny, trzymają kurs na wiatr, jak z błyszczącymi oczami obserwują icki na wantach przed kolejnym manewrem, ale także buchtują liny, wiążą krawaty i węzły – wszystko szybko, sprawnie i profesjonalnie. Wiem, że rejs żeglarski to nie jest dla nich tylko zwykły wyjazd turystyczny – to sposób na życie, zmaganie się z własnymi słabościami fizycznymi i psychicznymi i zdobywanie wielu umiejętności, bo żeglarstwo wymaga hartu ducha, tężyzny fizycznej i odpowiedniego przygotowania, ale też myślenia, umiejętności, wiedzy, a także odpowiedniego stylu bycia. Wzajemna życzliwość, kultura, przyjaźń, pomoc są wszechobecne na wodnych szlakach. Wszyscy mówią do siebie po imieniu, załogi mijających się łódek pozdrawiają się z uśmiechem i zawsze można liczyć na życzliwą i bezinteresowną pomoc, zarówno żeglarzy jak i bosmana w porcie.
Ogromne podziękowania należą się organizatorowi rejsu – Regionalnej Sekcji Mazowieckiej Polskiego Związku Żeglarzy Niepełnosprawnych w Otwocku, za wspaniałą inicjatywę oraz determinację w pozyskiwaniu środków finansowych, aby rejs mógł się odbyć – bo właśnie ograniczenia finansowe, a nie fizyczne czy organizacyjne są główną barierą dla żeglarzy niepełnosprawnych.
Wszyscy rozjechaliśmy się do domów z nadzieją, że spotkamy się tu w przyszłym roku, i że będziemy mogli popłynąć w rejs przez środkową i południową część pięknej Krainy Wielkich Jezior Mazurskich, a później może … jeszcze dalej.
Uczestniczka rejsu - Bożena
h3
REJS PO MAZURSKICH JEZIORACH 01-07.10.2009
Minął wrzesień, studenckie załogi zakończyły swoje rejsy. Kraina Wielkich Jezior Mazurskich opustoszała. Niestabilna pogoda. Pojawiają się tylko łódki zapalonych wędkarzy. Polują na jeszcze żerujace "drapieżniki" szczupaki i okonie. Setki rzutów spinningiem, wzrok utkwiony w szybującą błystkę i nadzieja na rekordową rybę. Może ten właśnie rzut przyniesie upragnioną "rybę życia" może... następny...
W takiej scenerii jezior postanowiliśmy popłynąć w rejs stażowo-szkoleniowy na akweny północnych jezior mazurskich. Prognozy pomyślne więc ruszamy. Załoga przyjeżdża do zaprzyjaźnionej mariny w Wilkasach, na jeziorze Niegocin. Po południu przejmujemy jacht Janmor, będzie on naszym domem przez kilka dni. Załoga w szeregu na kei .Przy dźwięku "świstu trapowego" flaga Powiatu Otwockiego wciągnięta jest pod saling grotmasztu. Proporzec Sekcji umocowany zastaje na achtersztagu. Czujemy radość - teraz to widać, że to nasza jednostka. Standardowe procedury przekazania jachtu i jego wyposażenia, także zakupy żywności wypełniają czas do zmierzchu. Załoga uczy się obsługi instalacji jachtowych, obsługi kambuza i kingstonu. Podział na wachty i przydział koi. Rozpakowanie bagaży jak zwykle wprowadza zamieszanie i wesołość, ale wszystko poszło jak trzeba, bakisty są pojemne. Po kolacji omawiamy planowaną trasę. Na razie wiatr słabiutki, więc nie wiadomo gdzie uda się dopłynąć. W załodze 2 osoby są po raz pierwszy na jachcie, reszta to "mazurskie-wilki jeziorowe". Wszyscy to osoby niepełnosprawne, oczywiście w różnym stopniu, więc przydział stanowisk manewrowych to ważna sprawa. Wszystko ustalone więc zapadamy się w śpiworach.
Noc mija szybko i rano po śniadaniu dalsze szkolenie jachtowe. Nauka prawidłowego zakładania kamizelek ratunkowych, kilku podstawowych węzłów. Obsługa fałów w kokpicie. Wiatr prawie nie wieje więc, stawiamy żagle na próbę. uczymy się kładzenia masztu. Sporo przy tym emocji. Ale dajemy radę .Wszystko pod kontrolą. Oddajemy cumy i wypływamy na jezioro Niegocin. Parę kontrolnych zwrotów, wieje słabiutko. na trawersie lewej burty panorama Giżycka, opływamy Ptasią Wyspę. Na jeziorze tylko nasz samotny jacht dziwne uczucie, bo jeszcze parę dni temu... No ale już po sezonie. Nowicjusze poznają znaki szlaku wodnego. Załoga karnie potwierdza komendy. Dziób jachtu kieruje się na północ. Przed nami pierwszy kanał Niegociński. Genua-precz, grot–przecz. Silnik–wolno naprzód. Kładziemy maszt, klarujemy i wpływamy w kanał. Niski poziom wody, zrobiło się wąsko i płytko. "Oko" melduje o kamieniach i wskazuje bezpieczną wodę, miecz–w górę. Po obu stronach jeszcze zielona gęstwina zarośli nad kanałem wygląda bardzo tajemniczo. Przepływamy pod mostami i wypływamy na jezioro Tajty. Brak wiatru, jachty cumujące w marinach suszą żagle. Niezwykły, rzadki widok – flotylle jachtów "pod pełnymi żaglami" przy portowych kejach. Wpływamy na kanał Piękna Góra. Słychać meldunek "oka" – "lustro czyste". Po chwili przed dziobem ukazuje się pełnej krasie jezioro Kisajno, akwen bardzo dobrze mam znany, z prawej burty podziwiamy "oczy Almaturu" z lewej wyspa Duży Ostrów. Od niej zaczyna się "Łabędzi szlak" Przypłynęły znajome łabędzie. Rodzina w komplecie, to miłe, widzieliśmy młode od pisklaków. Pojawia się wiatr, więc stawiamy maszt i pod "pełnym takielunkiem" halsujemy. Jeszcze mały postój w Strandzie i kierunek –północ. Wiatr stanął na 1- 2- w krótkotrwałych "szkwalikach" do 3B. Pojawiły się 3 inne jachty. Dwa "się szkolą". Z drugim zaczynamy rywalizować. Nasze nowe "szotmenki" sprawują się dzielnie. Po kilku halsach jesteśmy wyrażnie "wyżej" Myślę, że to wynik pracowicie spędzonego sezonu regatowego. Ale przy Kiermuzie Wielkiej wiatr cichnie. Mijamy Dębową Górkę, okrążamy "kardynałki". Strojnie wyglądają lasy na Rogach - Sarnim, Olchowym, Ptasim oraz na Fuledzie. Wypływamy na jezioro Dargin. Tu zawsze wieje mocniej. Wieje "w mordewind" czyli od dziobu, północny. Refujemy grota. Halsujemy, wspomagając się silnikiem. Bez rezultatu, wiatr rośnie do 4 B. Robi się późno. Zakładamy kamizelki, "oko" przez lornetkę wypatrzyło kanał wejściowy do Sztynortu. Zrzucamy żagle, silnik-cała naprzód. Po lewej burcie mijamy wyspę Ilma. Wpływamy do kanału i na jezioro Sztynorckie. Port Sztynort pełen świateł. Wygodnie cumujemy "long said" jest godz 1900. Wizyta w nowej "ZĘZIE". Nic do jedzenia tylko piwo. Robimy pamiątkowe zdjęcie i wychodzimy po zakupy do sklepu. Szybka kolacja i paluli. Dzień pełen żeglarskich wrażeń, więc sen przychodzi szybko.
Rano wizyta w Kapitanacie, opłatę biorą, ale meteo nie znają. Dzwonimy do WOPRU, oczywiście zgłasza się Centrum w Sopocie, ale sprawnie przełączają na Giżycko. Po chwili wszystko jasne. Jest dobrze, ale po południu może się "załamać pogoda". Po szybkim śniadaniu oddajemy cumy i żegnamy Sztynort. Po wyjściu z kanału zobaczyliśmy "białe grzywki". Jeszcze próba żeglowania na zarefowanym grocie. Niestety po kilku zwrotach zrzucamy żagle i na silniku mijając oznakowane kardynałkami "głazy sztynorckie" wchodzimy na szlak kierując się na Kirsajty. Czasami wiatr "odkreca" na zachodni. Wtedy stawiamy żagle i "połówką" żeglujemy na północ. Zmiany na sterze i przy szotach załoga pracuje sprawnie. Widać że jest zadowolona. Niebawem wpływamy na Kanał Węgorzewski, który wita nas "niespodzianką" bardzo płytko przy wejściu. Woda pędzona zachodnim wiatrem zamuliła wejście do kanału. "Miecz w górę" nie pomaga "płetwa w górę" pomogło ale tracimy sterowność, brzeg kanału niebezpiecznie blisko. Precyzyjna praca silnikiem i wychodzimy na głęboką wodę. Z lewej burty mijamy prawie zarośnięte, ujście Węgorapy. Kusi, ale mamy zbyt duże zanurzenie. Może w przyszłości inną jednostką, odwiedzimy tajemnicze meandry tej pięknej rzeki. Załoga podziwia przesuwające się wolno, porośnięte głogiem, obsypanym czerwonymi owocami brzegi kanału, a kolejni kandydaci na sterników "starają się" utrzymać kurs jachtu w osi kanału. Naprawdę widać, że się starają płynąć prosto środkiem kanału. Kilwater za rufą pokazuje, że nie jest to takie proste. Wejścia do portu "Keja" strzegą 3 napowietrzne linie energetyczne. Koleżanka z załogi, która tu wpływała twierdzi, że trzeba położyć maszt i ma rację. Zawracamy. Maszt naszego jachtu ma ponad 10m wysokości. Więc trenujemy stawanie na 2 kotwicach i kładziemy maszt. Rwiemy kotwice przepływamy pod liniami, rzucamy kotwice i stawiamy maszt. Ot , normalna żeglarska robota. Podpływamy do pomostu i po kilku manewrach silnikiem "cała- wstecz" "cała-naprzód" cumujemy przy pomoście.
Jest sobota, wieczorem mają otworzyć tawernę i grać szanty. Kolację jemy "na mieście", żeby zdążyć na koncert, niestety odwołali. Tak to bywa po sezonie. W nocy jacht zaczyna kołysać się na cumach. Rośnie siła wiatru. Rano od Komandora Klubu Morskiego Węgorzewo dostajemy aktualną prognozę. I prognoza sprawdza się wieje 7B.
Wzrasta rozkołys jachtu na dwóch cumach. Zakładamy dodatkowo szpring dziobowy. Dalej się kołysze uderzając odbijaczami o pomost. Zakładamy szpring rufowy, troszkę lepiej. Dopiero po założeniu brestów, jacht cumuje spokojne i elastycznie. Noc spędzamy przy dźwiękach trących o pomost odbijaczy. Rano wieje dalej tęgo i dochodzi jeszcze deszcz. Tent nad kokpitem wspaniale się spisuje. Część załogi wychodzi na miasto pomimo złej pogody, żeby dokupić paliwa do silnika, też. Czas wykorzystujemy na oglądanie materiałów szkoleniowych i filmów żeglarskich, na laptopie. Załamanie pogody trwa do wtorku.
Rano oddajemy cumy i żegnamy Węgorzewo. Kierunek Giżycko – pora wracać. Wiatru jak na lekarstwo, ale jest słońce i ciepło. Załoga uczy się sterować na wskazania "oka" na dziobie. Humory dopisują, okazuje się, że nie tak łatwo trafić dziobem miedzy boje szlakowe. Ale po kilku próbach wszystko jest dobrze. Odwiedzamy zatokę Zimny Kąt i wpływamy na urokliwy Łabędzi Szlak. Jacht lawiruje między wyspami na szlaku. Około południa "rośnie wiatr". Załoga rwie się do fałów i szotów. Udaje nam się pożeglować pod pełnymi żaglami. Niestety przed nami kanały, wiec kładziemy maszt i przepływamy na jezioro Niegocin. Tu jeszcze trochę wieje, więc "żagle staw". Przed zmrokiem wpływamy do portu. Ostania noc na jachcie.
Rano pakowanie "mandżurów" i sprzątanie jachtu. Opuszczamy postrzępioną szkwałami flagę Powiatu Otwockiego. Koniec rejsu. Na pytanie "kto chce to powtórzyć" – wszystkie ręce w górze.
Serdeczne podziękowania dla Starosty Powiatu Otwockiego za finansowe wsparcie naszej żeglarskiej wyprawy.
Bogdan Wiśniewski
Regionalna Sekcja Mazowiecka Polskiego Związku Żeglarzy Niepełnosprawnych